Dziś na blogu kolejna historia autentyczna o kobiecie, która zajmuje się badaniami naukowymi i jest mamą czterech córek. Poznajcie Olgę Kraszewską, która emigrowała do USA w 1988 roku i razem z mężem prowadzi w Stanach polski sklep spożywczy.

Historia autentyczna #10 – Olga Kraszewska – mama, naukowiec i kobieta przedsiębiorcza

Od 17 lat mieszkam w USA, w Teksasie, w okolicach Dallas/Fort Worth. Przedtem mieszkałam 12 lat w Montrealu w Kanadzie. Wyemigrowałam z Polski w 1988 roku, przez Austrię, obóz pod Wiedniem. Mówię po francusku i po angielsku.

Przez lata udzielałam się polonijnie. Uczyłam w polskiej szkole sobotniej w Kanadzie, pomagałam takową zakładać w Dallas. Kilkakrotnie rezygnowałam z pracy w nich, na skutek różnic poglądowych i osobistych, a potem wracałam z prośbą o przyjęcie mnie z powrotem. Myślę, że gdzieś tam chodzą dorośli już ludzie, którzy dzięki moim wysiłkom, wiedzą coś więcej o historii i geografii Polski niż inni.

Mam 54 lata, czego nie znoszę rozgłaszać. Ciągle mnie się wydaje, że może jednak tylu nie mam. Nie obchodzę urodzin, aby się wszystkim pomyliły obliczenia.

W szkole sobotniej na emigracji uczy się dzieci, aby umiały się dogadać z rodziną w Polsce. Wiele lat uczyłam moje dzieci, więc jak teraz mogą się dogadać to się cieszę, ale nie byłam ich jedyną nauczycielką, więc inni też mają w tym swój udział. Lubię realizować swoje pomysły, i jednym z nich jest uczenie w polskiej szkole.

Czuję radość z robienia tego, co lubię. 

Czy to prawda, że przebywając w Stanach z czasem zapomina się języka polskiego, czy w Twoim przypadku jest inaczej?

To dość skomplikowany proces. Życie w innym języku, w innej kulturze to zupełnie coś innego niz dostawanie piątek czy szóstek z tego przedmiotu w szkole. Jesli ma się partnera, który nie jest Polakiem to jest jeszcze trudniej, bo trzeba się porozumieć. Z czasem przychodzą nam do głów pierwsze te słowa, które są najbardziej odpowiednie. Pomimo że już od 17 lat nie mieszkam kraju, w którym mówi się po francusku, czasami przychodzą mi do głowy słowa francuskie, które nie mają odpowiedników w polskim czy angielskim… i na odwrót. Mieszanie słów nie jest oznaką snobizmu, tylko oderwania od kraju. Nie należy mylić tego z patriotyzmem. 

A jak z macierzyństwem? 

Pierwsza córka, Zuzanna, urodziła się w Polsce, miała prawie 2 lata w dniu wyjazdu. Dwie następne córki, Julia i Klara urodziły się w Kanadzie. Ostatnia, Matylda jest 11, 13 i 16 lat młodsza od sióstr, urodziła się w USA i ma teraz 16 lat.

Zupełnie z zewnątrz mam fajnie i udane dzieci: pierwsza jest adwokatem i zarabia mnóstwo pieniędzy, druga jest lekarzem i będzie zarabiać mnóstwo pieniędzy, trzecia jest nauczycielką francuskiego i ma fajną pracę, a o czwartej myślę, że też będzie kimś w przyszłości i liczę na to, że będzie szczęśliwa. W tej chwili są wszystkie cztery córki są razem w Irlandii na corocznych siostrzanych wakacjach.

A tak trochę z obiektywnej strony: to pierwsza ma okropny charakter i tylko niezupełnie normalny facet może z nią wytrzymać; druga jest na antydepresantach żeby skończyć rezydencję, bo wysiada psychicznie pod presją zawodu, który jest dla niej za ciężki; trzecia ma cukrzycę typu pierwszego, nie reguluje jej odpowiednio i każdy telefon o dziwnej porze budzi lęk; a czwarta jest rozpuszczoną egoistką.

Ale to nie dlatego uważam, że dzieci to przereklamowany towar.

Spędziłam mniej więcej pół życia na zajmowaniu sie nimi. Psychicznie i fizycznie. Trudno to zsyntetyzować w jednym akapicie. Mogę podać przykłady: Ciagałam je wszystkie do polskiego kościoła, bo tradycja, bo polskość, uszyłam sukienkę komunijną (ta sama dla wszystkich!), woziłam na lekcje, udzielałam się. Dziś mówią o sobie: Agnostic, born Catholic co oznacza, że nie mają pewności czy Bóg istnieje, ale zostały wychowane w wierze katolickiej. 

Po drugie: byłam żoną ich ojca przez 24 lata. Jakbym podsumowała ten czas? Oszustwa, kłamstwa, agresja, mniej niż zero facet, nie pracował. Dziś moje córki mówią: ciebie nie było (byłam w pracy!!), tatuś z nami był, na sanki nas brał, na basen. Rozumiem, tylko, że mogłam w tym czasie robić coś innego, dla siebie… Woziłam na zajecia dodatkowe, na piano, do szkoły z programem IB, namówiłam najstarszą na podróż dookoła świata w ramach studiów, wspierałam drugą jak myślała, że nie dostanie się na medycynę; zmotywowałam kolejną do nauki francuskiego. Dziś mówią o sobie: same się wychowały, aż cud jak dobrze wyszły na ludzi patrząc na to jakich mają rodziców… 

Biolog we mnie mówi: jesteśmy wrobione jako matki w przywołanie ich do życia, urodzenie ich, zajmowanie się nimi kiedy są małe i przejmowanie się nimi kiedy są duże. Zużywamy pół życia na to. Nie wierzę, że taki jest sens naszego istnienia, choć na to wygląda. 

Dlaczego masz takie podejście do swoich córek? Skąd to wynika?

Ze świadomości. Myślę, że takie podejście do dzieci jakie ja mam, ma wiele kobiet, ale boją się do tego przyznać. Społeczeństwo akceptuje tylko kochające mamusie, które gotują obiady i nieustająco troszczą się o dzieci, bez względu na ich wiek. Myślę, że jest to kwestia biologii, czyli wpisanej w nasz genom koniecznosci wydania i wykarmienia potomstwa. Myślimy, że to jest ważne, że na to trzeba życie poświęcić i że naprawdę coś osiągamy. Tak nie jest według mnie. Nasze dzieci są tylko tym, czym genetycznie być powinny, a my mamy bardzo niewielki wpływ na to kim zostaną, dużo mniejszy niż myślimy.

Miałam i ciągle mam podobną matkę.

Dopiero dziś wiem, że naprawdę celem życia kobiety – nawet jak zostanie matką – nie jest wychowanie potomstwa, tylko jej własne życie, osobiste a nie funkcja jaką wypełnia w sensie społecznym.

Zauważ, że moje córki są kim są, bo ja je urodzilam i wychowałam. Są ambitne jak ja, połowa z nich ma ponadprzeciętne zdolności do uczenia się i operowania tą wiedzą, też tak jak ja. Są ciekawe świata, mają nieustanny pociąg do podróży, do pomagania innym, do uczenia, do walki o wolność i równość. 

Co było dla Ciebie najtrudniejsze w macierzyństwie?

To, że czasem trudno nam się porozumieć. 

Czy żałujesz, że tyle czasu poświęciłaś na macierzyństwo? Czego najbardziej żałujesz, że nie zrobiłaś w ciągu tych wszystkich lat?

Niczego nie żałuję, wszystko jest tylko lekcją. Dziś bym zasugerowała młodym rodzicom, aby mniej czasu poświęcali na wykształcenie u dziecka umiejętności technicznych, zewnetrznych, jak jazda na łyżwach, gra na pianinie, a więcej na rozwinięcie ich cech wewnętrznych jak wspołodczuwanie, empatię, chęć pomocy innym. Z drugiej strony, możesz tylko rozwijać te cechy, ktore dziecko ma, więc jak ich nie ma to możesz nie wiem co robić, a ono wspołodczuwania mieć nie bedzie, bo go nie odziedziczyło. 

Trzeba się im więcej przyglądać, słuchać, patrzec zamiast je zmuszac do jedzenia na siłę czy ćwiczeń karate. 

Czym się zajmujesz zawodowo? Opowiedz mi o swojej pracy z domu

Studiowałam biologię na UAM, w Poznaniu, magisterkę zrobiłam w Montrealu (po francusku) doktorat też tam, ale po angielsku. Jestem specjalistą od elektroretinografii, czyli czegoś podobnego do elektrokardiografii, ale dotyczącego oka i siatkówki. Pracuję dla firmy (www.lkc.com), której klientem byłam kiedyś. Kiedy straciłam 4 lata temu pracę, dla której przeprowadziłam się do USA, moja obecna firma zaproponowała żebym podzieliła się moim doświadczeniem z nimi.

Pracuję z domu w Teksasie, a firma jest pod Washingtonem (DC). Nie można sobie wyobrazić lepszych warunków pracy.

Gromadzę materiały naukowe wedlug potrzeb, udzielam porad, szkolę na co dzień, podróżuję na konferencje i szkolenia kilka razy w roku. Bardzo lubię to robić. Mam poczucie dużej wiedzy i doświadczenia w tej dziedzinie i z przyjemnością widzę jak wciągam w to innych: naukowców, dystrybutorów, klientów-lekarzy. Moje ostatnie osiągnięcia to wprowadzanie naszego najnowszego produktu w PL. Bardzo bym chciała, aby Polska była pod tym względem w czołówce w Europie i póki co dobrze to wygląda, mam fajną współpracę z firmą, która rozprowadza nasz towar. 

Trochę z desperacji, ale też trochę z chęci zrealizowania innego projektu kupiliśmy polski sklep w Dallas. Ja go obsuguję managersko na odległość, Robert w nim pracuje 3 z 6 dni w tygodniu. To osobna opowieść na to jak nam te 4 lata bycia właścicielami zleciały, mamy plany na rozwój… 

Co to za sklep, który kupiłaś z mężem?

Sklep jest po linii polonijnej. To tzw. „polski sklep” z jedzeniem polskim (i nie tylko, również rumuńskim, węgierskim i jugosłowiańskim). W Polsce wychodzi czasami taki dodatek tematyczny publikowany przez Politykę, nie pamietam nazwy, w czerwcu/lipcu byl dodatek o Polonii, na ostatniej stronie jest opis „polskiego sklepu” i to właśnie posiadamy, dokladnie takie coś. Sklep ma 26 lat, więc i swoją długą historię. 

A co z Twoimi pasjami? Co robisz po godzinach? 

Czasem wykorzystuję moją pracę w domu do realizowania mojego hobby. Na stronie www.cutehappinessjars.com możecie zobaczyć o co chodzi.  Nie ma jeszcze bloga, choc tematy mam w głowie. Generalnie jest to powrót do pasji z dzieciństwa.

A prywatnie? Jesteś szczęśliwa? 

Od 7 lat. Trochę to jest histora z Harlekina. Poznaliśmy się w sieci. Ja 6 miesięcy po rozwodzie, on już kilka lat… Nie było łatwo na początku.  Fascynacja i problemy w zrozumieniu się, choc mówimy tym samym językiem. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym się tak naprawdę dogadać z obcym. On przyjechał tutaj, ja pojechałam tam… potem on znów przyjechał i został. Zostawił rodziców w Warszawie, synów i postanowił być emigrantem razem ze mną, w połowie życia. Dziewczyny próbowały nas zrozumieć latami. Na ślubie na plaży była tylko najmłodsza, i nikt inny… Dziś jest lepiej, czasem mówią, że on ma u nich więcej punktów niż ja. Robert i mój eks mają właściwie przyjacielskie kontakty, choć nie zawsze tak było. 

Mieliśmy być razem, żeby uciec od rzeczywistości. Kupiliśmy dom na emeryturę na odludziu. A rzeczywistosc nas przechytrzyła.

Straciliśmy oboje pracę 4 lata temu w ciągu tego samego tygodnia. Ja moją dobrze płatną pracę w renomowanej firmie farmaceutycznej straciłam rok wcześniej, Robert wtedy jeszcze pracował w agencji graficznej. Ja znalazłam prace u lekarza, gorszą od poprzedniej, ale była … i wtedy musieliśmy sobie radzić. 

Robert jest artystą, malarzem, grafikiem, specjalistą od logo i robi artystyczne sciany. Znasz takich prawdziwych artystów? Tych, co posługują się tylko prawą półkulą? Wszelka kreacja artystyczna, plus gra na instrumentach, śpiew, taniec, uduchowienie, spirytualizm.

Jakie wartości są dla Ciebie najważniejsze w życiu?

Miłość, samostanowienie, spokój, zdrowie, wiedza, dokładnie w tej kolejności. Opowiadałabym się przeciwko wadze takich wartości jak: rodzina, przyjaciele, wiara, prawda, sprawiedliwość, ojczyzna, honor. 

Jak byś podsumowała swoją historię autentyczną? 

Teraz jest tak: ja mam moją pracę naukową, managerowanie sklepu i szydełko. I mam sprzedawać jego obrazy. On maluje obrazy, ogarnia sklep, remontuje nasz dom oraz dom na odludziu. Razem podróżujemy tyle, ile się da. Chciałabym częściej być razem w naszym miejscu niż zmagać się samodzielnie z rzeczywistością. Uciec? Raczej pobyć z sobą … i sobą. Czasem myślę, że już nie zdążymy z paroma osiągnięciami, a czasem widzę, że już wszystko przeżyłam, jestem spełniona. Jeszcze jeden projekt? Może być, ale nie musi … i dlatego nie zaaplikowałam na 5-letni kontrakt naukowy w Australii.