Miło wrócić do blogowania. Dziś na blogu już dwunasta historia autentyczna, którą opowie Wam Jagoda Pietrzycka. Dowiecie się, dlaczego jest tak niezwykła. Oddaję jej głos.
HISTORIA AUTENTYCZNA #12: JAGODA PIETRZYCKA – WŁAŚCICIELKA SKLEPU INTERNETOWEGO PRĘT&STYL
Nazywam się Jagoda Pietrzycka. Jestem zwyczajną kobietą. Mam męża, córkę i dwa psy. Mieszkam w małym mieście, robię zakupy w markecie i gotuję obiad.
Zawodowo jestem na dobrej drodze do stworzenia małego biznesu – zgodnego ze mną i moją wizją życia. Wykonuję ręcznie robione meble z dominującym motywem pręta stalowego w sklepie internetowym PRĘT & STYL.
Wcześniej cztery lata pracowałam jako konstruktorka w dziale technicznym, niedługo zaczynam kolejną etatową pracę na tym samym stanowisku, ale w innej firmie niż poprzednio.
Myślę, że jestem człowiekiem, który lubi działanie – wieczory przed telewizorem nie są dla mnie. Oprócz tego kiepsko mi idzie rozmawianie o pogodzie, przez co mogę wydawać się nieśmiała.
Moją małą osobistą misją jest wspieranie kobiet, pokazywanie, że zawód nie ma płci, że mamy wybór i nie musimy uważać, że naszym najważniejszym życiowym zadaniem jest ugotowanie obiadu – chyba, że tak właśnie chcemy.
Jestem zwolenniczką „małego feminizmu” – nie wciskania małym dziewczynką, że muszą być grzeczne, dobrze się uczyć, bawić lalkami i sprzątać tylko dlatego, że są dziewczynkami.
Staram się reagować, kiedy ktoś w moim otoczeniu mówi, że kobieta musi to i tamto. Bywam na tym punkcie przeczulona do przesady.
HISTORIA AUTENTYCZNA #12: Przez cztery lata pracowałaś jako konstruktor. Co takiego tworzyłaś? Na czym ta praca polegała?
Tworzyłam to duże słowo. Zajmowałam się techniczną stroną produkcji kontenerów do złomu, gruzu, żwiru, zastosowań rolniczych i co tylko sobie klient wymyślił.
Kiedy zaczynałam myślałam, że moja praca będzie polegała głównie na rysowaniu technicznym i modelowaniu, ale w zakresie moich obowiązków było również dużo innych zadań.
Czasem wystarczyło wypisać specyfikację produktu i dołączyć zdjęcia do zlecenia bez rysowania, często ustalałam mailowo szczegóły z klientem oraz rozwiązywałam problemy techniczne, które powstawały w bieżącej produkcji lub które ja sama stworzyłam myląc się w projektowaniu.
Rysowałam też małe detale i dodatki do produktu, przerabiałam istniejące rozwiązania. Mało było dni, w których naprawdę cały dzień zajmowałam się tworzeniem nowych rozwiązań.
Co było najtrudniejsze w pracy na tym stanowisku?
Najtrudniejsza była chyba mnogość zadań i totalna nieprzewidywalność. Czasem złościłam się, że nie mogłam nic zaplanować, ponieważ po przyjściu do pracy, czekały na mnie stare problemy, które trzeba było rozwiązać.
Ktoś nie wiedział, jak coś zrobić; ktoś nie miał rysunku wykonawczego albo potrzebował takiego, jakiego nie przewidziałam. Ktoś inny z kolei nie był pewien, co do zapisu na karcie. No i błędy – najgorzej, kiedy klient zgłaszał, że coś nie działa. Na hali też nie zawsze było z tym wesoło.
Trudno mi też było wyrobić w sobie zawodową pewność siebie.
Wiele razy uważałam, że inni mają rację, ponieważ ja wciąż jestem początkująca.
Czasem nie odzywałam się, mimo że w mojej głowie świtało rozwiązanie albo czułam, że będzie z czegoś problem. Niesłusznie. Na szczęście to przyszło z czasem.
HISTORIA AUTENTYCZNA #12: Czy możesz się podzielić się jakimś miłym wspomnieniem z tej pracy?
Miłych wspomnień mam bardzo dużo. Miałam to szczęście, że pracowałam w dynamicznym i sympatycznym zespole. To byli bardzo mili i pomocni ludzie. Często żartowaliśmy i kiedy działałam z domu na macierzyńskim, bardzo mi brakowało tej energii.
Najmilszym wspomnieniem jest dla mnie moment, w którym zobaczyłam mój pierwszy projekt wyprodukowany na placu przed firmą. Czułam jakbym przyczyniła się do powstania rakiety kosmicznej i do dziś uważam, że to w tego typu pracy jest najlepsze.
Pamiętasz, ile czasu dziennie poświęcałaś na pracę w ciągu miesiąca? Pisałaś, że 100 godzin. A pamiętasz jakiś kryzysowy moment?
W trakcie urlopu macierzyńskiego poświęcałam mniej-więcej od 70 do 100 godzin miesięcznie. Zazwyczaj pracowałam 3 dni w tygodniu po 3-4 godziny i jeden dzień w tygodniu po 8 godzin.
Nie miałam zbyt dużo kryzysowych momentów związanych z pracą, z macierzyństwem szło mi o wiele gorzej.
Praca pozwalała mi utrzymać równowagę psychiczną, oprócz tego byłam pracownikiem, którego fizycznie nie było w biurze. Wszyscy mieli tego świadomość, więc w momencie, kiedy obowiązków było zbyt dużo, mogłam je przekierować na kolegów.
Dzięki niemal codziennej pracy miałam poczucie, że panuję nad swoim życiem i coś jest zaplanowane niezależnie od tego, jaki moja córcia ma humor i o której pójdzie spać.
Często pracowałam do północy i może fizycznie rano byłam zmęczona, ale gdybym cofnęła czas robiłabym tak samo.
Kilka produktów ze sklepu Jagody PRĘT & STYL:
Jaką radę dałabyś mamom, które wychowują dzieci i godzą to z pracą zawodową? Co było najtrudniejsze dla Ciebie?
Najważniejsza rada: nie słuchaj nikogo – testuj i szukaj swoich rozwiązań. Niby dobrze jest się inspirować, ale to, co zdaje egzamin u innych, u Ciebie wcale nie musi.
Wszystko zależy od kobiety, od dziecka, od Waszej sytuacji w domu.
Kiedy dwa miesiące po porodzie usiadłam do komputera bardzo chciałam pracować dwie godziny dziennie w czasie drzemek córki – wzięłam tę radę właśnie od innych mam, ale w moim przypadku była zupełnie nietrafiona.
Celina nie miała stałych pór i długości drzemek, potrafiła mi się obudzić w pół kreski albo słowa i tylko się denerwowałam na nią, na siebie, na sytuację… Przez cały dzień z tyłu głowy wciąż czułam, że coś jest do zrobienia.
Praca w drzemkach może się sprawdzić na krótkie zadania, które nie wymagają 100% skupienia, ale w moim przypadku to była totalna głupota.
Po krótkiej walce ze sobą zdecydowałam, że pracuję tylko wieczorami, kiedy mąż jest w domu i cokolwiek się nie dzieje, może się zająć Celiną. To był strzał w dziesiątkę. Mój organizm się dostosował i do dziś mi zostało, że wieczorem mam dodatkowe kilka godzin skupienia, które można wykorzystać.
HISTORIA AUTENTYCZNA #12: Pamiętasz moment, kiedy powiedziałaś, że rzucasz robotę na etacie? Dlaczego?
Chciałabym napisać, że wstałam rano i postanowiłam żyć po swojemu i prowadzić biznes z leżaka pod palmą. Powód mojej rezygnacji był jednak bardzo prozaiczny. Mam wrażenie, że dotyczy on wielu mam, które wybierają urlop wychowawczy zamiast powrotu na etat.
To była czysta matematyka: wypłata minus koszty (niania i dojazdy) równa się zasiłek na kosmetyczkę.
Skąd zainteresowanie u kobiety produkcją metalowych produktów?
Metal towarzyszył mi od dzieciństwa, ale nie zawsze wiedziałam co chce zawodowo w życiu robić. Bardzo długo błądziłam i szukałam innych pomysłów.
Co prawda, zawsze celowałam w męskie zawody – przez wiele lat byłam przekonana, że zostanę policjantką, ale chyba za dużo naoglądałam się serialu: „Kryminalni”.
Jako dziecko mieszkałam z rodzicami i dziadkami w domu jednorodzinnym. Dziadek i tata wszystko umieli naprawić, mieli warsztat i narzędzia. Wtedy jeszcze nie było tyle jednorazowych rzeczy i niemal każdy przedmiot mógł po drobnych naprawach, dostać drugie życie.
Mój tata był dla mnie największym autorytetem – chciałam robić wszystko to samo, co on i tak samo, jak on. Dzisiaj współczuję mojej mamie, która poświęcała mi mnóstwo czasu i uwagi, a ja uważałam, że jej zajęcia są nudne.
Miałam bardzo silny pociąg do śrubokrętu i w wieku czterech lat rozkręciłam kasetę VHS pilnikiem. Zrobiłam to w ukryciu, ale do dziś pamiętam jak bardzo mi się to podobało. Od rozkręcenia kasety do konstruktora czekała mnie jeszcze daleka droga.
Na studiach zakochałam się w programach do rysowania 2D i 3D. Na pierwszym stopniu studiowałam inżynierię biomedyczną i wyobrażałam sobie, że będę projektować sprzęt, który będzie leczył ludzi. Realia w Polsce są jednak trochę inne i chociaż uczelnia deklarowała, że to kierunek przyszłości to w moim mieście produkuję się jedynie strzykawki.
Po obronie tytułu inżyniera zapisałam się na studia magisterskie z mechaniki i budowy maszyn i równocześnie zaczęłam szukać pracy. Metal był bliższy mojemu sercu niż plastik i udało mi się.
W maju 2015 roku, dwa miesiące po obronie tytułu, zaczęłam działać jako konstruktorka i chociaż bywało ciężko, narzekałam na różne rzeczy i na początku byłam oderwana od produkcyjnej rzeczywistości to bardzo się cieszę, że tak właśnie się stało.
Jakie masz 3 cele na najbliższe 3 miesiące? Zmotywuj innych do działania!
Nie wiem czy mogę kogokolwiek motywować. Pierwszy mój cel to poukładanie etatowej rzeczywistości i obowiązków domowych z dalszym działaniem PRĘT&STYLU. Domyślam się, że to będzie bardzo duże wyzwanie, szczególnie na początku, kiedy stres wynikający z wdrażania na nowe stanowisko, będzie zabierał wiele energii.
Drugi mój cel to konsekwentnie budowanie społeczności i marki osobistej.
Trzeci cel jest mało motywujący i często o nim zapominamy, ale chciałabym zachować w tym wszystkim zdrową równowagę.
Jak myślisz: lepsza jest praca na etacie czy w zaciszu domowym? Dlaczego?
Odpowiem naukowo: to zależy. Każda forma ma swoje plusy i minusy. Co innego wykonywać zlecenia dla różnych firm, a co innego tylko dla jednej, więc mogę nie być tu obiektywna.
Plusy pracy w domu? Po pierwsze elastyczny czas pracy – masz zły dzień albo chcesz wyskoczyć do fryzjera? Żaden kłopot, nadrobisz kiedy indziej.
Po drugie spokój – ludzie wiedzieli, że mnie nie ma w ciągu dnia, więc jak odbierałam wieczorem maile to większość problemów już było rozwiązanych. Mogłam też o wiele więcej sobie zaplanować. Minusy? Brak kontaktu z ludźmi i firmą. Bywałam raz w tygodniu w biurze, ale to nie to samo. Omijała mnie atmosfera i kontekst pewnych spraw. Na etacie jest odwrotnie. Dla mnie minusem było również to, że mogłam usiąść do pracy nieumalowana i nieuczesana. Jednak lepiej jak codziennie się ogarniam 🙂
Jagoda, bardzo dziękuję, że podzieliłaś się swoją świetną opowieścią! 🙂
Masz ochotę na reklamę swojej firmy, sklepu lub usług i chcesz opowiedzieć ciekawą historię czytelnikom w moim cyklu Historia Autentyczna na blogu Verbal Fairy? Skontaktuj się ze mną przez formularz w zakładce „Kontakt”.